Teraz Starbucks odpadł zupełnie. Jego atmosfera nawet się nie umywa do KAWA. Tak się nazywa ta kawiarenka. Nie Coffe, ale KAWA. Tak zwyczajnie po polsku.
A niech się Kanadyjczycy dziwią. Jak się dziwią to wejdą zobaczyć. I wchodzą. Bywałem tam w różnych porach, różnych dniach tygodnia i zawsze jest tam ruch. A jednocześnie można się tam odosobnić i oderwać od świata. Chyba sprawia to wystrój i nastrój. Można tam spotkać ciekawych ludzi i ciekawe charaktery. Młodych i starych i średnich. KAWA stała się tez miejscem spotkań śmietanki towarzyskiej calgaryjskiej Polonii. Nie tej błyszczącej nowymi modelami drogich samochodów, bogatych ubiorów, której głównym tematem rozmów jest ilość pieniędzy, wielkość domów, i miejsca drogich wakacji na Południu, ale tej dla której sztuka i dusza ludzka to nie wykładnik portfela.
W KAWA można się nie tylko napić kawy, ale również zamówić lampkę wina czy kieliszeczek likieru, zjeść pyszny jabłecznik, czy inne ciasteczko, zamówić gulasz na lunch. Odbył się tam nawet mały Sylwester. Na ścianach mała galeria ciekawych obrazów lokalnych malarzy.
Gdy przyjeżdżam tam prawie każdego niedzielnego poranka, po wcześniejszym zaopatrzeniu się polską prasę w sali parafialnej polskiego kościoła, staram się zawsze zająć z Beatą dwa wygodne fotele niedaleko kominka by przy monsunowej „coffe latte” zatopić się na kilkadziesiąt minut w lekturze nowej „Agory” „Polityki” „Przekroju” czy po prostu czytanej właśnie książki.
Dobrze jest mieć takie miejsce. To pozwala nawet na obczyźnie czuć się u siebie.
Marek Mańkowski
“Goniec” 23-29 styczeń 2009
PS Zdjecie oraz informacja ze storny Pana Marka Mankowskiego