Grzegorz Łojko – Wspomnienia żołnierza stanu wojennego.

0
40
Grzegorz Łojko - Wspomnienia żołnierza stanu wojennego.

Jesienią 1980 roku, mając kilkadziesiąt skoków spadochronowych i świetny stan zdrowia, zostałem wcielony do wojsk powietrznodesantowych – kompania specjalna zwiadu.

Z czasem, po ukończeniu intensywnego szkolenia zostałem radiotelegrafistą, poznałem także sztuki walki, które mają na celu nie tylko poprawę fizyczną oraz nauczanie technik samoobrony, ale także i rozwój osobowości – charakteru.

Nabyłem także umiejętności układania spadochronów oraz drobnych ich napraw. Zdarzało się, że w zamian za ułożenie spadochronu dla któregoś z kadry, pozwalano mi na wykonanie większej ilości skoków.

Pierwszy rok służby to czas docierania młodego żołnierza, poniżania, utraty własnej tożsamości, nadludzkiego wysiłku, niesamowitej determinacji i woli walki o swoją godność.

Starsi żołnierze robili z nami co chcieli, a my nie mogliśmy im się przeciwstawić, gdyż każda niesubordynacja karana była jeszcze większym upokorzeniem i wymyślanymi karami.

Kary typu, czyszczenie kibli szczoteczką do zębów, bieg wokół boiska w pełnym oporządzeniu i kombinezonie OP1 (gumowy kombinezon z maską gazową na twarzy chroniący przed środkami chemicznymi), zamiatanie chodnika wokół placu szczotką do butów czołganiem przez pełzanie, pompkami do utraty przytomności, ćwiczeniami “powstań-padnij”, wywróceniem całego łóżka i zawartości szafki, wielokrotnym ścieleniem łóżka aż do absolutnej perfekcji, czy szlifowaniem korytarza czerwoną cegłówką do rana, na kolanach lub pełzając, nie były niczym szczególnym.

Idealnie zasłane łóżka, na których można było usiąść tylko wtedy, gdy rozlegał się głos;
na kompani capstrzyk, capstrzyk, gasną światła na salach!

Padaliśmy ze zmęczenia jak kłody, zdarzało się, że po chwili słychać było ponownie głos wrzeszczącego dyżurnego, wojsko szybko śpi, bo noc jest krótka, po czym pobudka, pobudka…

Częste alarmy powodowały, że po którymś tam razie, nikt już więcej nie pytał, dlaczego i dokąd tym razem?
Błyszczały parkiety i szyby w oknach, perfekcyjnie i identycznie ułożone rzeczy w wszystkich metalowych szafkach stojących przy łóżkach, w każdej sali i na każdym piętrze koszar.

Nie było mowy o cywilnej kostce mydła, paście do zębów, kremie do golenia, czy szamponie.

Nadchodził czas wyjścia “rezerwistów” na jesień do cywila i nikt nie podejrzewał, że może wydarzyć się coś niesamowitego.
Pierwszą oznaką czegoś czego nie potrafiliśmy zrozumieć było zatrzymanie “rezerwy” w jednostce wojskowej i częstsze szkolenia polityczne.

Oficerowie polityczni starali się uświadomić nam kto i dlaczego jest dla naszego kraju zagrożeniem.
My wiedzieliśmy swoje, wiedzieliśmy, że ludzie wyszli na ulice przeciw polityce rządu, bo chcieli godnie żyć i zarabiać, że oczekują wolności.
Nadszedł grudzień i ogłoszono, że wszelkie przepustki są wstrzymane do odwołania.

Zwiększono przydział papierosów, by uspokoić nastroje, ale i tak było gorąco w jednostce.

Tak się złożyło, że w nocy z 12-go na 13-ty grudnia 1981 roku, miałem akurat służbę podoficera na kompanii.
Po północy skrzypnęły drzwi i pojawił się w nich oficer dyżurny. Poderwałem się, stanąłem na baczność, zasalutowałem i złożyłem raport – ogłoście alarm, natychmiast roześlijcie gońców po kadrę, rozkazał kapitan.

Był to alarm gotowości bojowej, w pełnym wyposażeniu i uzbrojeniu. W błyskawicznym tempie żołnierze ubrani, spakowani, stojąc w równych dwuszeregach na korytarzu, oczekiwali dalszych rozkazów.

Niebawem pojawiła się kadra dowódcza, otworzono magazyn z bronią i zaczęto wydawać żołnierzom broń zgodnie z funkcją i przeznaczeniem, w moim przypadku był to Kałasznikow ze składaną kolbą i trzy magazynki ostrej amunicji – razem 90 sztuk.
Broń dla żołnierza to świętość, nie rozstawałem się z nią, dbałem o nią jak najlepiej, była lśniąca, wykalibrowana i w miarę celna.
Po godzinie, setki żołnierzy stały już na placu wysłuchując poleceń dowódcy pułku i gotowe do wyjazdu.

Wszystko wskazywało na to, że tym razem nie jest to alarm próbny, lecz prawdziwy z wyjazdem do bliżej nieokreślonego nam jeszcze miejsca i celu.

Jechaliśmy bocznymi drogami według map, które dowódcy otrzymali na krótko przed wyjazdem z jednostki.
Długo w pamięci zapisał mi się obraz mijanej procesji z chorągwiami, obchodzącej wiejski kościółek, reakcje ludzi patrzących ze zdziwieniem i strachem na szybko przejeżdżającą kolumnę pojazdów wojskowych.

Na którymś z postojów dowiedziałem się od kolegów z wozu łączności, że gen. Jaruzelski ogłosił stan wojenny na terenie całego kraju i że jedziemy do Warszawy!

Przyznaję, że wtedy nie za bardzo wiedziałem, jak zrozumieć powody, dlaczego tak szybko jechaliśmy do stolicy, jakie będą rozkazy, czy będzie rozkaz użycia broni?

Wiedziałem, że niezależnie od tego jakie będą rozkazy, nikt z naszych nie będzie strzelał do cywili.

Duże słowa uznania dla dowódcy kompanii, za to co powiedział na jednej z odpraw poprzedzającej stan wojenny. Wypowiedział wtedy pamiętne słowa; żołnierze, ja rozkazu strzelania do ludzi nie wydam, gdyby ktoś inny to zrobił, liczę na to, że będziecie wiedzieli, jak macie postąpić!

Do Warszawy wjechaliśmy jako pierwsi, niewątpliwie widok pojazdów wojskowych wzbudził grozę w mieszkańcach Warszawy, jednakże strach i niechęć, z czasem przerodziły się w okazywaną dla nas szeregowych żołnierzy sympatię.
Na początek zakwaterowano nas w szkole. W szkolnej gablocie wiszącej na korytarzu przeczytałem, że chodził do niej Jacek Wszoła – dwukrotny uczestnik igrzysk olimpijskich, w pierwszym swoim starcie w Montrealu (1976) zdobył złoty medal, a cztery lata później w Moskwie srebrny.

Spaliśmy na podłodze w dużej sali wychowania fizycznego, z karabinem pod głową i magazynkami z ostrą admonicją.
Okazało się, że jeden z żołnierzy potrafi grać na pianinie, rozległy się utwory Chopina, myśli poszybowały do naszych najbliższych, zatroskanych mam, powodowały zadumę i pytania co dalej, jak to się wszystko zakończy?

Czasem szczególnym były dla nas Święta Bożego Narodzenia, dokuczał brak kontaktu z rodziną, wiecznie zmarznięci i głodni, przesiąknięci dymem koksowników, przy których ogrzewaliśmy zgrabiałe od mrozu ręce.
W czasie jednego z patroli, podeszła do mnie zapłakana kobieta tłumacząc, że ona ma syna w moim wieku, który zapewne tak jak i ja, marznie gdzieś teraz na mrozie.

W słoiku przyniosła gorącą herbatę, przyjmowanie czegokolwiek od cywili było zakazane, gdyż krążyły plotki o truciu żołnierzy na innych posterunkach w podobnych sytuacjach, nie mniej jednak przyjąłem od kobiety słoik gorącej herbaty.
Niestety musiałem wkrótce ukryć go w śniegu, ponieważ nadchodził patrol Zomowców i nie za bardzo było gdzie schować słoik. Słoik rzecz jasna pękł i po herbacie. Pozostała tylko herbaciana plama w zaspie śniegu.

Miałem pecha, bo w czasie wigilii przypadła mi służba podoficera i w tym czasie odwiedziła nas generalicja. Na inspekcję przyjechał między innymi gen. Siwicki, przyjął ode mnie raport, odsalutował, zadał kilka grzecznościowych pytań.
Ja ośmielony zacząłem pleść skąd jestem i coś o Solidarności.

Widząc piorunujące, karcące spojrzenie dowódcy, zręcznie zakończyłem tyle co rozpoczęty Solidarnościowy wątek. Na szczęście dla mnie, inspekcja przebiegła pomyślnie, bez aresztu czy nagany.

W czasie uroczystości, posypały się medale, pochwały i wyróżnienia.

Nasza działalność w Warszawie ograniczała się na szczęście do partoli ulicznych, ochrony obiektów i drobnych, mało znaczących akcji.
Piekło przygotowane nam przez WRON, (Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego) znikało powoli wraz z nadchodzącymi promieniami wiosennego słońca i po prawie trzech miesiącach zimowej gehenny nadszedł czas powrotu do jednostki wojskowej.

Wracaliśmy transportem kolejowym. Za pierwszym razem kolejarze złośliwie, podstawili dla nas wagony z powyrywanymi deskami w ścianach, dziurawymi podłogami. Wyglądało to okropnie i nie nadawało się do transportowania czegokolwiek, co dopiero ludzi.
Po kilku dniach, podstawiono nowy pociąg wojskowy „eszelon” którym szczęśliwie powróciliśmy do jednostki.

Życie w jednostce wróciło do normalności, nareszcie można się było porządnie umyć, wymienić zniszczony mundur, odpocząć, zjeść z talerza siedząc przy stole, napisać kilka słów do rodziców, do dziewczyny, uspokoić ich, aby nie martwili się zbytnio.

Grzegorz Łojko artykul Wspomnienia żołnierza stanu wojennego.

Po moich dwuletnich doświadczeniach w wojsku, zrezygnowałem z propozycji pozostania w armii na stałe, wróciłem do cywila i zacząłem moją skromną działalność w Solidarności, ale to już temat na inną okazję.

Grzegorz Łojko (Edmonton grudzien 2023)

LEAVE A REPLY

Please enter your comment!
Please enter your name here